Kolej mogłaby w dużym stopniu wyręczyć transport drogowy (na zdjęciu terminal PCC Intermodal w Gliwicach) Fot. PCC Intermodal
Słowo - oraz całe ogólne pojęcie - „sustainability”, co w nieudolnym tłumaczeniu na język polski oznacza tyle co zrównoważony rozwój, staje się coraz bardziej znane i dyskutowane. Poświęcanych mu jest coraz więcej konferencji, seminariów i warsztatów. Mimo oporu ze strony prawicowych polityków, zaczyna zdobywać coraz więcej zwolenników i to wśród tzw. zwykłych ludzi – badania odpowiednich instytucji pokazują powolną zmianę nastawienia obywateli UE oraz Polski do spraw ekologii.
Jeżeli chodzi o sektor transportu, najogólniej mówiąc chodzi o to, aby transport drogowy (czyli samochodowy) zastępować innymi rodzajami transportu.
Transportowy boom
W ciągu ostatnich 20 lat obserwowaliśmy w Polsce niebywały rozwój transportu drogowego, zarówno jeżeli chodzi o wolumen przewożonych towarów jak i o infrastrukturę drogową. Zbudowano setki kilometrów autostrad i dróg ekspresowych, nastąpił kilkukrotny wzrost liczby samochodów osobowych i ciężarowych. O wielkiej ekspansji polskich przewoźników drogowych w Europie nawet nie ma co wspominać, bo wszyscy o tym wiemy. Miała ona miejsce mimo regulacji zawartych w Mobility Package i innych utrudnień w poszczególnych krajach UE, jak na przykład Francja i Niemcy, skierowanych, nie ma co ukrywać, głównie przeciwko polskim przewoźnikom drogowym.
Rozwój transportu drogowego następował zresztą nie tylko w Polsce, ale w całej Europie. Tak jakby zapomniano, że istnieją również inne rodzaje transportu lądowego.
Miało to dobre, ale i złe strony. Czasem można było odnieść wrażenie, że rozwój przewozów drogowych następował wbrew zdrowemu rozsądkowi – jak inaczej można ocenić transport węgla samochodami na odległości wynoszące setki kilometrów?
Kolej na bocznym torze
W tym czasie kolej nie tylko nie rozwijała się, ale można powiedzieć, że się zwijała – dosłownie i w przenośni. Malała ilość towarów i pasażerów, malała liczba kilometrów tras kolejowych wskutek ich zamykania. Odbywało się to przy zadziwiającej bierności tak samych kolejarzy jak i władz odpowiedzialnych za transport.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że władze UE dostrzegły w pewnym momencie problem i zaczęły inwestować w transport kolejowy duże pieniądze, głównie w ramach instrumentu CEF (Connecting Europe Facility) oraz innych funduszy. Co jednak ciekawe, mimo władowania w transport kolejowy w Polsce ponad 120 mld PLN w ostatnich 20. latach, postępu nie było albo był on minimalny. Wystarczy tu przywołać przykład linii Warszawa – Poznań, gdzie inwestycje rzędu kilku miliardów złotych przyniosły skrócenie czasu podróży o 5 (słownie pięć) minut, a więc czas nie tylko praktycznie niezauważalny, ale w dodatku najczęściej i tak zmarnotrawiony wskutek permanentnych opóźnień pociągów.
Opóźnienia to generalnie plaga obrzydzająca podróże koleją. Autor tych słów miał już okazję na jakimś forum podzielić się opinią, że kolej robi obecnie to do czego nie wydaje się być powołana, a mianowicie uczy obywateli kultury i dobrych obyczajów. Najczęstszym bowiem słowem, które można usłyszeć na dworcach kolejowych jest słowo „przepraszamy” (za opóźnienie).
O pociągach towarowych da się powiedzieć tylko tyle, że średnia ich prędkość tzw. handlowa od lat się nie zmienia, a jeżeli już to maleje i nie może przekroczyć 30 km na godzinę. Poza cysternami i kontenerami trudno dostrzec inne rodzaje towarów przewożonych transportem kolejowym.
Hasło TIRY NA TORY zostało zarzucone
Podobnie, trudno coś dobrego powiedzieć o transporcie multimodalnym. Hasło TIRY NA TORY zostało już dawno zapomniane i zarzucone. Co prawda kolejarze i urzędnicy twierdzą, że mamy do czynienia z rozwojem tego transportu, ale chodzi wyłącznie o przewozy kontenerów i wyłącznie dzięki wzrostowi ich przeładunków w polskich portach (co zresztą uległo zahamowaniu w ostatnich dwóch latach). Przewozy kontenerów koleją są oczywiście przewozami multimodalnymi, ale nie rozwiązują w żadnym stopniu problemu ograniczenia transportu drogowego na rzecz transportu kolejowego i multimodalnego. Problem tkwi w tym, że transport multimodalny w jego czystej postaci wymaga co najmniej dwóch przeładunków które, jak wiadomo, wymagają czasu i pieniędzy. Toteż bez bodźców administracyjnych trudno oczekiwać rozwoju tego transportu, a do tego nikt z decydentów się nie kwapi.
Czarne chmury nad rzekami
Jeszcze do niedawna wydawało się, że transport rzeczny to przyszłość i wielka szansa na w miarę ekologiczne przemieszczanie towarów na średnie i dłuższe odległości. Tymczasem dzisiaj nad tym rodzajem transportu zbierają się czarne chmury i jego dalszy rozwój stoi pod znakiem zapytania. Jako pierwsi odezwali się naukowcy z ostrzeżeniem, że regulacja rzek (niezbędna, aby stały się arteriami transportowymi) i ujęcie ich w karby obmurowań i wałów jest groźne, ponieważ rzeki nie płynąc w swoim naturalnym korycie mogą łatwo przerwać wały i zalać okolice. Niestety to ostrzeżenie znalazło potwierdzenie w niedawnych powodziach na południu Polski.
Z drugiej strony zabrała glos sama natura sprowokowana zresztą przez człowieka – ocieplenie klimatu spowodowało obniżenie poziomu rzek do stopnia uniemożliwiającego jakąkolwiek żeglugę. Jeszcze do niedawna pełen barek i statków rzecznych Ren świeci pustkami, ponieważ poziom wody jest zbyt niski. Wystarczy tu też wspomnieć o poziomie wody w Wiśle w Warszawie kilka tygodni temu - niecałe 30 cm! Trudno w takiej rzece pływać, a co dopiero po niej żeglować.
Trzecim czynnikiem jest nieekologiczność statków i barek rzecznych, a konkretnie używane paliwa zanieczyszczające środowisko mniej więcej tak jak samochody.
Wreszcie warto wspomnieć o postawie przewoźników morskich którzy, w wiecznej pogoni za szybkością i skracaniem bezproduktywnego z ich punktu widzenia czasu postoju statków w portach zaczęli protestować przeciwko przeładunkom ze statków na barki rzeczne i odwrotnie, ponieważ takie przeładunki rzekomo wydłużają ten bezproduktywny czas.
Tak więc na placu boju, jeżeli chodzi o transport lądowy, zostają wciąż tylko samochody. Mimo stałego zmniejszania emisji spalin, wciąż też są one niewystarczająco ekologiczne.
Jednak kolej
Jednak trzeba będzie coś zrobić, aby przyhamować niekontrolowany rozwój transportu drogowego, jeżeli tylko politykom nowej Komisji UE wystarczy determinacji i chęci, aby wymuszać na krajach członkowskich realizację postanowień Strategii Inteligentnego i Zrównoważonego Rozwoju Transportu w UE (Smart and Sustainable Mobility Strategy), o Zielonym Ładzie nie wspominając (który zresztą ma być zastąpiony przez inny, bardziej dostosowany do możliwości realizacyjnych program).
Wspomniana wyżej strategia, aby ująć rzecz jak najkrócej, zakłada po pierwsze dalsze ograniczenia emisji szkodliwych gazów przez samochody poprzez ich bądź to elektryfikację, bądź stosowanie paliw alternatywnych, a po drugie zastępowanie transportu drogowego i lotniczego przez transport kolejowy.
Transport drogowy bowiem, wespół z lotniczym, są najmniej ekologicznymi rodzajami transportu, przynajmniej w porównaniu do kolejowego i - teoretycznie - śródlądowego. Z tym ostatnim, jak wyżej pisaliśmy, jest duży kłopot i wszystko wskazuje na to, że nie zostaną zrealizowane wielkie plany poprzedniego polskiego rządu rozwoju tego transportu i uczynienia z dróg wodnych autostrad.
Tak więc jedynym rodzajem transportu, który daje w tej chwili jakąś realną szansę na zmniejszenie ogólnej emisji gazów GHG (cieplarnianych) przez cały sektor transportu jest transport kolejowy. Tymczasem jego stan nadal jest daleki nie tylko od wytycznych wspomnianej wyżej strategii, ale również od tego jaki powinien być na co dzień – punktualny, przyjazny dla użytkowników, zapewniający dostępność dla w miarę możliwości jak największej liczby użytkowników. Co gorsza, nie widać szans, aby kolejowy transport towarowy mógł szybko podnieść się z zapaści. Aby wozić towary, potrzeba prozaicznej rzeczy – bocznic kolejowych. Tymczasem zasadnicza większość spośród nich albo uległa w ostatnich latach zupełnej degradacji, albo została po prostu rozebrana w myśl idei, że bocznice kolejowe są niepotrzebne, skoro są samochody. Konia z rzędem temu kto wypatrzy jakieś bocznice doprowadzone do zasadniczej większości tzw. centrów logistycznych - ich deweloperzy dbali tylko o to, aby były one położone w pobliżu węzłów autostradowych.
Jedyna nadzieja więc w tym, że nadal będzie rosnąć świadomość ekologiczna obywateli i że to oni wymuszą na rządach i politykach takie działania, które w końcu uwolnią nas od trujących gazów, smogu, tzw. kongestii, czyli po prostu korków na drogach i autostradach i innych szkodliwych dla zdrowia i życia zjawisk.
Autor: Juliusz Skurewicz, sekretarz Rady Polskiej Izby Spedycji i Logistyki
Juliusz Skurewicz, autor Fot. Autora